Odnalazłem miłość do miast bezkresnych.
Są one bezgwiezdne i głośne,
horda zjawisk cielesnych.
Są jak szept, są jak wrzawa,
są gorące, są bezduszne,
są otwarte i zamknięte,
są więzieniem,
są jak Eden.
Ich ulice pełne zgiełku,
ludzi wypranych ze snów
niewczesnych pośród
miliona budynków,
architektury mającej tylko
koszmarów nowoczesnych
natłok.
Byłem tam wraz
z rojem wylewających się
z metra w szczycie,
rojem os lub dzikich pszczół.
Odnalazłem się w tym mieście,
bez trudu wdychając jego pył i wilgoć,
patrząc jak wplata się w góry
i jak ich zielone zbocza schodzą w dół
do arterii przybierających
coraz większą moc,
wraz z kolejnym
zachodzącym słońcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz