poniedziałek, 23 maja 2022

394

Zbieram się od tylu dni, aby zmienić swoje lęki w słowa. I nie umiem ani jednego zdania zbudować. Przemykają mi przez głowę dziesiątki metafor – tak ulotnych i w chwilach, w których nie potrafię ich zanotować. Teraz byłoby to czymś kompletnie nietrafionym, abym je próbował reanimować w myślach – moich słów nie da się zrekonstruować.

Dlatego wszystko we mnie wnika, dusi moje myśli, boli w moje ciało, uciska i skręca i nie mam pojęcia jak się ratować. Strach zmian, strach bomb, strach o własne ciało, strach o ciało które dzieli ze mną życie, kotłuje moje myśli sztormem i zalewa jak zabójczy przypływ. I nie umiem się wyzwolić – nie umiem znaleźć pomocy, nie umiem nie być ciężarem.

Zawsze marzyłem aby być pierwszym, w tym dziwnym maratonie. Kiedy zmierzyć się miałem w jakichś zawodach, paraliżował mnie lęk i wolałem się schować. Zawsze wolałem być w ukryciu – nigdy nie miałem wiary w siebie, a teraz jest już po obiedzie, odjechał ostatni tramwaj, nie będzie w programie moich pięciu minut. Wolałem je przeczekać w schowku, zawsze miałem tyle wymówek...

Coraz bardziej się pogrążam, coraz mocniej się boję, ból staje się prawdziwy, torturują mnie niepokoje. Coraz więcej widzę win w sobie. Coraz bardziej zanoszę się łzami – choć je tłumię. Coraz mocniej zderzam się z własną autodestrukcją – której też się przecież boję, choć z drugiej strony, jej śmiertelnie potrzebuję!