Gdzieś ucieka – migoczące słońce…
Karmazynowy blask, odbija się od ciężkiego, trującego powietrza jak mawiają
lokalsi, zaciągając się dymem papierosowym. Głębokie Mazowsze i głębokie jezioro
i wysoka ziemia – podobno był tu jakiś rycerski gród a teraz został współczesny
smród. Mieszkańców jakoś mało i czuć napięcie na nieoświetlonych schodach – pod
stopami trzaska szkło – idziemy na pewny wpierdol – w dół do rzeki, do rzeki,
do rzeki. A gdzieś tam hen za lasem – hity ze starej płyty: chciałbym być sobą wreszcie. A jak już
będę to mnie ukrzyżują i nie wrócę do zatrutego miasta, aby ze skarpy skąpanej
w słońcu – marzyć o tym, że gdybym był ptakiem – to srałbym na wszystkich z
góry i nigdy więcej nie zawitał w te strony…