Gdzieś ucieka – migoczące słońce…
Karmazynowy blask, odbija się od ciężkiego, trującego powietrza jak mawiają
lokalsi, zaciągając się dymem papierosowym. Głębokie Mazowsze i głębokie jezioro
i wysoka ziemia – podobno był tu jakiś rycerski gród a teraz został współczesny
smród. Mieszkańców jakoś mało i czuć napięcie na nieoświetlonych schodach – pod
stopami trzaska szkło – idziemy na pewny wpierdol – w dół do rzeki, do rzeki,
do rzeki. A gdzieś tam hen za lasem – hity ze starej płyty: chciałbym być sobą wreszcie. A jak już
będę to mnie ukrzyżują i nie wrócę do zatrutego miasta, aby ze skarpy skąpanej
w słońcu – marzyć o tym, że gdybym był ptakiem – to srałbym na wszystkich z
góry i nigdy więcej nie zawitał w te strony…
Dostojewski mówił, że marzenia zwykle się spełniają, lecz często dzieje się tak, iż tego nie poznajemy, więc wypadałoby chyba zachować marzycielską ostrożność, przynajmniej w ornitologicznym zakresie, by nie wywoływać niepotrzebnych potworności. Bo co, jeśli raptem człowiek, mocą jakiegoś haniebnego niedopatrzenia albo zgoła złośliwości sił wyższych, przemieniłby się w kiwi? Niby ptak, ale nici ze srania z wysokości, a jeszcze gdyby tak przyszło mu być samiczką kiwi, która musi znieść jajo niemal tak duże jak ona sama... Strach nawet pomyśleć o tego rodzaju wypróżnieniach, nader rozpierających i upokarzająco przyziemnych:))
OdpowiedzUsuńNie zabijaj moich marzeń i snów...
Usuńhey now, hey now, don't dream it's over...:)
OdpowiedzUsuńCo ty mówisz tu spełniają się sny. Tak mówią piękne głowy w TV
OdpowiedzUsuń