w galerii handlowej,
wszyscy w pośpiechu,
usiadłem na szybki obiad,
u Hindusa i myślę.
Zanim podadzą chlebki
i serek i napój, przychodzą mi
do głowy wszyscy moi
zmarli.
Zawsze się bałem zmarłych,
a teraz siedzą dookoła z uśmiechem
na twarzy, a obok wszyscy pędzą,
wydają kasę, są objuczeni jak wielbłądy
torbami, zjadają zabójcze gofry. A zmarli
siedzą z uśmiechem na twarzy,
znów mam rodzinę w całości.
Wszystko odżywa, dawne zawiści,
spojrzenia mściwe, są też uśmiechy,
jest chichot dzieci, wracają dawne
miłości.
I mam to - bingo,
wszystko jest jasne,
wszystko banalnie proste,
wokół są zmarli
wszyscy, których odprowadzałem
i ci z opowieści już zmarłych.
Oto przychodzą, oto siadają,
i otaczają mnie bytem byłych żyć.
Oni są martwi - sam będę martwy,
to już nie długo, już na mnie czeka,
trumna i wieko. Już na mnie
czekają moi zmarli...